ANDERSEN HANS CHRISTIAN

Title:KRÓLOWA ŚNIEGU
Subject:FICTION Scarica il testo








Hans Christian Andersen

Królowa śniegu




-o000o

Pewnego dnia diabeł miał świetny humor. Wpadł na wspaniały pomysł i zrobił
lustro, które posiadało tę właściwość, że wszystko dobre i ładne, co się w
nim odbijało, rozpływało się na nic, a to, co nie miało żadnej wartości i
było brzydkie, stawało się jeszcze brzydsze. Najwspanialsze krajobrazy
wyglądały w tym lustrze jak gotowany szpinak, najlepsi ludzie byli w nim
szkaradni albo stali na głowach bez tułowia. Twarze w tym lustrze były tak
wykrzywione, że nie można ich było rozpoznać. Diabeł zaś uważał, że to
bardzo zabawne.
Uczniowie diabła śmiali się i biegali wszędzie z lustrem, aż je w końcu
rozbili na tysiące bilionów milionów kawałków. Teraz wyrządzili o wiele
większą krzywdę niż przedtem, gdyż niektóre kawałki lustra były mniejsze
niż ziarnko piasku i pofrunęły daleko w świat. A gdy wpadły komuś do oka,
tkwiły w nim, i wtedy człowiek ten widział wszystko na odwrót, albo
widział tylko to co złe. Byli także ludzie, którym odłamek wpadł do serca
i wtedy działo się coś okropnego: serce stawało się jak kawał lodu.
Pośród wielkiego miasta, gdzie jest tyle domów i tyle ludzi, że nie ma
dość miejsca, aby każdy miał swój ogródek i dlatego większość ludzi musi
zadowolić się kwiatami w doniczkach, mieszkało dwoje dzieci. Nie byli
rodzeństwem, ale kochali się jak brat i siostra. Ich rodzice mieszkali w
dwóch domach, przedzielonych wąską uliczką, w dwóch izdebkach na poddaszu.
Dachy tych domów prawie stykały się ze sobą. W poprzek rynny rodzice
ustawili im skrzynki z krzaczkami róż. Dzieci uwielbiały siedzieć koło
okna na małych stołeczkach i wspólnie podziwiać piękne kwiaty. Kay i Gerda
często odwiedzali się wzajemnie i bawili się razem. W zimie dzieci
ogrzewały przy piecu miedziaki i przykładały je do zamarzniętej szyby, tak
że robiła się świetna dziurka do patrzenia na świat i padający śnieg.
- To roje białych pszczół! - powiedziała stara babka.
- Czy mają także królową? - spytał chłopczyk, bo wiedział, że prawdziwe
pszczoły mają królową.
- Naturalnie, że mają! - powiedziała babka. - Fruwa tam, gdzie się
najgęściej roją. Jest większa od innych i nigdy nie odpoczywa na ziemi,
odlatuje z powrotem w czarne chmury. Czasami w zimowe noce przelatuje
przez ulice miasta i zaglÄ…da do wszystkich okien, a wtedy okna zamarzajÄ…
tak dziwnie, jak gdyby pokrywały się kwiatami.
Wieczorem, kiedy mały Kay kładł się spać, wdrapał się na krzesło przy
oknie i spojrzał przez małą dziurkę. Właśnie spadło parę płatków śniegu i
jeden z nich, największy zawisł na brzegu skrzynki z kwiatami. Rósł coraz
bardziej i w końcu przemienił się w kobietę ubraną w najdelikatniejszą
białą gazę, utkaną z miliona gwieździstych białych płatków. Była piękna i
zgrabna, ale cała z lodu. Skłoniła się do okna i skinęła ręką. Chłopczyk
przestraszył się i zeskoczył z krzesła. I zdawało mu się wtedy, że wielki
ptak przeleciał obok okna.
Następnego dnia, gdy dzieci siedziały i oglądały książkę z obrazkami, Kay
nagle zawołał:
- Coś mnie ukuło w serce! O, a teraz coś mi wpadło do oka!
Dziewczynka objęła go za szyję, chłopczyk mrugał oczami, ale nic nie było
widać.
- Pewnie już wyleciało! - powiedziało, ale nie wyleciało. Był to właśnie
jeden z odłamków szkła, na które rozpadło się diabelskie lustro. To
wstrętne lustro, które wszystko co dobre odbijało jako złe, a wszystko co
złe występowało w nim jeszcze wyraźniej. Biedny Kay! Do jego serca wpadł
także taki odłamek. Za chwilę to serce zamieni się w grudkę lodu. Teraz
już przestało boleć, ale odłamek tkwił w sercu.
- Dlaczego płaczesz? - spytał Gerdę. - Tak brzydko wyglądasz! Nic mi
przecież nie jest! - zawołał nagle. - Tę różę toczy robak! A patrz, tamta
jest zupełnie krzywa. Właściwie te róże są brzydkie! - I zerwał obie róże.
Za chwilę zjawił się z wielkimi rękawicami i z saneczkami na plecach.
KrzyknÄ…Å‚ Gerdzie w samo ucho:
- Idę na wielki plac, gdzie inni chłopcy się bawią! - I poszedł.
Na placu najśmielsi chłopcy przywiązywali swoje saneczki do chłopskiego
wozu i jechali w ten sposób spory kawał drogi. Było to bardzo wesołe.
Kiedy się w najlepsze bawili, nadjechały jakieś wielkie sanie. Były
pomalowane na biało, a w środku siedział ktoś otulony w białe futro i w
białej futrzanej czapce. Kay przywiązał się do tych sań. Jechali coraz
prędzej i prędzej, prosto przed siebie w najbliższą ulicę. Osoba, która
siedziała w saniach odwróciła się, kiwnęła przyjaźnie głową do Kaya,
zupełnie tak jakby się znali od dawna. Za każdym razem, kiedy Kay chciał
odwiązać swoje saneczki, ta osoba znowu do niego kiwała i Kay zostawał.
Płatki śniegu stawały się wokół coraz większe i większe. Nagle sanie
zatrzymały się i osoba, która w nich siedziała wyprostowała się, jej futro
i czapka były całe ze śniegu, a ona sama była damą smukłą i wysoką,
jaśniejącą bielą - Królową Śniegu!
- Zrobiliśmy ładny kawał drogi - powiedziała - ale po co marznąć? Otul się
moim niedźwiedzim futrem . - Posadziła go obok siebie w saniach i otuliła.
Było mu tak, jakby pogrążył się w śnieżnej zaspie.
- Czy ci zimno jeszcze? - spytała i pocałowała go w czoło.
Pocałunek był zimniejszy od lodu, dotarł prosto do serca, które już i tak
na wpół zlodowaciało. Było mu tak jakby miał umrzeć, ale tylko na chwilę,
potem zrobiło mu się dobrze, nie czuł już zimna. Potem Królowa Śniegu
pocałowała go jeszcze raz i Kay zapomniał o małej Gerdzie, o babci i o
wszystkim w domu.
Kay spojrzał na nią. Była bardzo ładna. Nie mógł sobie wyobrazić
piękniejszej i mądrzejszej twarzy. Spojrzał w wielka przestrzeń, a ona
leciała z nim wysoko ponad czarnymi chmurami. Wicher szumiał i wył, tak
jakby śpiewał stare pieśni. Lecieli ponad lasami i jeziorami, nad morzem i
lądem, daleko pod nimi gwizdał zimny wiatr, wyły wilki, śnieg iskrzył
się... Kay nie wracał. Nikt nie umiał tego wyjaśnić. Chłopcy powiedzieli
tylko, że widzieli jak przywiązał swoje saneczki do wielkich sań, które
pojechały ulicą i wyjechały z miasta. Popłynęło wiele łez. Mała Gerda
płakała długo i gorąco. Potem powiedziano, że Kay umarł, że utonął w
rzece.
Aż wreszcie przyszła wiosna, przyszły ciepłe promienie słońca.
- Kay umarł i nie ma go! - powiedziała mała Gerda.
- Nie wierzę temu - odrzekł słoneczny promień.
- Umarł i nie ma go - powiedziała Gerda do jaskółek.
- Nie wierzymy temu - odrzekły jaskółki. I w końcu mała Gerda sama
przestała w to wierzyć.
- Włożę moje nowe czerwone buciki - powiedziała jednego ranka. Kay ich
jeszcze nie widział. Był wczesny ranek. Pocałowała starą babcię, która
jeszcze spała, włożyła czerwone buciki i poszła zupełnie sama szukać
swojego przyjaciela. Szła, szła i szła. Oj, jakie obolałe były jej nóżki!
Naokoło było zimno i pusto. Podłużne wierzbowe listki pożółkły już
zupełnie, mgła spływała z nich kroplami wody, jeden listek za drugim
opadał na ziemię. O, jakże szaro i smutno było na dalekim świecie!

Mała Gerda wędrowała bardzo długo. Spotkała na swej drodze dwie gadające
wrony, które pomogły jej sprawdzić czy to nie Kay został mężem mądrej
księżniczki z wielkiego zamku. Ale to nie był Kay.
Kiedy Gerda jechała przez las w karecie, którą dostała od księżniczki i
księcia napadli na nią rozbójnicy. Zabrali jej karetę. A Gerda została
dziewczynką do zabawy małej rozbójniczki. Mała rozbójniczka, mimo że była
zła i kapryśna, polubiła Gerdę. Pozwoliła jej pogłaskać swojego
przywiązanego na sznurze rena i posłuchać gruchania białych gołębi. Kiedy
chwaliła się swoimi pięknymi gołębiami jeden z nich powiedział do Gerdy:
- Grru, grrru! Widziałyśmy małego Kaya. Siedział w saniach Królowej
Śniegu, które unosiły się nad lasem.
- Dokąd pojechała Królowa Śniegu? Czy wiecie coś o tym - zapytała
uradowana Gerda.
- Pewnie pojechała do Laponii, bo tam jest zawszw śnieg i lód - powiedział
ren. - Tam jest pięknie i dobrze. Skacze się tam swobodnie po wielkich,
błyszczących dolinach. Królowa Śniegu ma tam swój letni namiot, ale jej
stały zamek stoi wysoko nad biegunem północnym, na wyspie, która nazywa
siÄ™ Szpicberg!

Kiedy rano wszyscy rozbójnicy poszli do lasu, a matka małej rozbójniczki
ucięła sobie drzemkę, mała rozbójniczka zbliżyła się do rena i
powiedziała:
- Odwiążę teraz twój sznur i pomogę ci dostać się do Laponii, tylko nie
wolno oszczędzać ci nóg, musisz zaprowadzić Gerdę do pałacu Królowej
Åšniegu, gdzie jest jej towarzysz zabaw.
Ren podskoczył wysoko z radości na myśl o swojej ojczyźnie Laponii.
Dziewczynka rozbójników podniosła do góry małą Gerdę i była na tyle
przezorna, że mocno ją przywiązała, a nawet dała jej małą poduszeczkę,
żeby miała na czy siedzieć. Dała jej też wielkie rękawice, żeby było jej
ciepło.
A Greda płakała z radosci.
- Do widzenia! - zawołała jeszcze Gerda, a poten ren puścił się przez
krzaki i kamienie, przez wielki las, przez błota i stepy tak prędko, jak
tylko mógł. Wilki wyły a, kruki krakały.
- Patrz to moja stara zorza polarna! - zawołał uradowany ren - Patrz jak
błyszczy!
I potem biegł, biegł jeszcze prędzej, coraz dalej, dniem i nocą aż dotarli
do Laponii.
Zatrzymali się przed małym domkiem, tak małym i zgarbionym, że musieli się
czołgać, żeby wejść do środka. W domku była tylko stara Laponka, która
smarzyła rybę. Ren opowiedział jej historię Gerdy.
- Ach wy biedacy! Macie jeszcze daleką drogę przed sobą. - powiedziała
Laponka. - Musicie przebiec jeszcze 100 mil równiną Finmarku, aż tam gdzie
rozsiadła się Królowa Śniegu i puszcza ognie bengalskie. Napiszę parę słów
do Finki na suszonym dorszu, ona da wam lepsze wskazówki niż ja.Kiedy
Gerda siÄ™ ...