BRZECHWA JAN

Title:PAN SOCZEWKA W PUSZCZY
Subject:POETRY Scarica il testo








Jan Brzechwa

PAN SOCZEWKA W PUSZCZY


.o000o.



Każdy, jak wiemy, nad czymś się trudzi
I jakiś zawód ma każdy z ludzi.
Znamy ich tyle, że bierze strach aż:
Jest więc lakiernik, górnik i blacharz,
Lekarz, listonosz i maszynista,
Zdun, no i strażak, rzecz oczywista,
Lotnik, agronom, stolarz, mierniczy,
Jest i buchalter, co ciÄ…gle liczy,
Jest i ogrodnik, co sadzi drzewka,
Krawiec i fryzjer. A pan Soczewka,
Chociaż zawodem żadnym nie gardzi,
Jednak swój własny kocha najbardziej.

Jest on filmowym operatorem,
Spójrzcie na niego, rano, wieczorem,
O każdej porze z wielkim przejęciem
Robi bez przerwy zdjęcie za zdjęciem,
Kręci, filmuje, wszystko co da się;
Te jego filmy po pewnym czasie
Każdy z nas może obejrzeć w kinie.
Ach, pan Soczewka z tych filmów słynie.
To nie zabawki, to nie przelewki,
Nikt nie prześcignie pana Soczewki.

On wszędzie dotrze, on nie zna strachu,
Robi swe zdjęcia siedząc na dachu,
WÅ‚azi na drzewo, zwisa na rynnie,
Lin okrętowych czepia się zwinnie,
Chwyta się auta w szalonym pędzie,
Skacze do wody... Musi być wszędzie.
Tak, moi drodzy, to nie przelewki.
Nikt nie prześcignie pana Soczewki.

Ostatnio w Kongo był samolotem,
A kiedy z Konga leciał z powrotem,
Nagle buchnęły zewsząd płomienie.
Kto inny przeląkłby się szalenie,
A pan Soczewka, gdy ogień zoczył,
Na spadochronie szybko wyskoczył
I ten płonący samolot właśnie
Jeszcze utrwalić zdążył na taśmie.
Samolot runÄ…Å‚ prosto do morza,
A pan Soczewka bujał w prrzestworzach.
Wiatr nim tarmosił, wiatr go unosił
I do nieznanych lądów niósł co sił.

Tak tedy lecÄ…c w kierunku wschodnim
Dostrzegł nasz lotnik, że las jest pod nim,
I to w dodatku nie las, lecz puszcza.
Na niÄ… spadochron zwolna siÄ™ spuszcza,
A pan Soczewka kręci zawzięcie
I robi z góry ostatnie zdjęcie.

Spadochron opadł, lecz tak fatalnie,
Że pan Soczewka zawisł na palmie.
Rzekł więc z humorem: - Panowie, przerwa.
Dwa kokosowe orzechy zerwał,
Szybko rozłupał, zjadł z apetytem,
Mleczkiem ze środka popił je przy tym,
A gdy wiatr znowu spadochron nadÄ…Å‚,
Nasz pan Soczewka zsunął się na dół.
Od spadochronu odciął się żwawo,
W lewo spoglÄ…da, spoglÄ…da w prawo:

Małpki śmigają jedna przy drugiej,
SkaczÄ… i piszczÄ…; skrzeczÄ… papugi,
A pióra papug o różnej barwie
Są niby kwiaty, których ktoś narwie.
Już pan Soczewka nie myśląc długo
Chciał film nakręcić z barwną papugą,
Gdy nagle groźny pomruk usłyszał:
To lwy zwęszyły w puszczy przybysza.
Z gÄ…szczu wyrasta paszcza straszliwa
I Å‚eb ogromny, a za nim grzywa,
Za lwem i lwica wnet siÄ™ wynurza,
Jeszcze groźniejsza, choć nie tak duża.

Rzekł pan Soczewka: - Trochę się boję,
Ja jestem jeden, a ich jest dwoje,
Ja mam dwie nogi, a lwy po cztery,
Zginę, lecz szkoda przecież kamery,
I filmów szkoda, jakem Soczewka.
Nie. Ja mam w nosie głupiego lewka.
Już wiem, co zrobię. Bestia mnie nie zje.
Pstryknął, zapalił szybko magnezję,
Lew się przeraził, struchlała lwica,
Błysk je oślepił jak błyskawica,
Potem raz drugi, trzeci i czwarty,
Lwy zobaczyły, że tó nie żarty
I pomyślały: "Ulec mu trzeba,
Skoro przed chwilą spadł prosto z nieba
I ma w zanadrzu błyskawic mnóstwo,
To nie jest żaden zwierz, tylko bóstwo.

Po czym lwy oba, z trwogi pół żywe,
Stanęły grzecznie przed obiektywem,
I pan Soczewka, rzecz oczywista,
Nakręcił zaraz metrów ze trzysta.
Odtąd król zwierząt, groźny i krewki
Był na usługach pana Soczewki.

- Jaśnie wielmożny lwie - rzekł filmowiec -
Wszystkim zwierzętom w puszczy zapowiedz,
By się zebrały wnet, niedaleko,
O, tam, powiedzmy, nad tamtÄ… rzekÄ…,
Co to prześwieca właśnie przez palmy.
Godzinę ścisłą przy tym ustalmy:
Która jest teraz? Dziesiąta rano...
Niech na dwunastÄ… wszystkie tam stanÄ….
Mam zapas taśmy i dziś nakręcę
Film pod tytułem: "Dziwy zwierzęce".

Lew naprzód wydał ryk bardzo długi,
Że aż ogłuszył wszystkie papugi,
A potem wydał drugi ryk krótki.
Ziemia zadrżała od tej pobudki
I gromkie echo szybko pobiegło
Wstrząsając całą puszczą rozległą.
Rzekł Pan Soczewka: - Ruszamy w drogę,
Wierzchem się zresztą przejechać mogę.
I na lwim grzbiecie pomknął szczęśliwy,
Że mógł się przy tym trzymać lwiej grzywy.

Za nim od drzewka skaczÄ…c do drzewka,
Wołały małpy: - Panie Soczewka,
Niech pan nam zrobi też zdjęcie śliczne,
Wszak my jesteśmy fotogeniczne.
Niech pan z małpami film dziś nakręci
Czyżby, doprawdy, nie miał pan chęci?
Tak powtarzały ciągle swą śpiewkę
I przedrzeźniały pana Soczewkę.
Nad rzeką juź się zebrały tłumy:
Przyszły tygrysy, lamparty, pumy,
Dwanaście słoni, żyrafy cztery,
Dwa krokodyle i trzy pantery,
Hipopotamy i nosorożce,
Przeróżnych barwnych ptaków po troszce,
Gromady małych lwiątek, panterząt
I mnóstwo innych nieznanych zwierząt.

Już na odległość pół kilometra
Miał pan Soczewka lekkiego pietra.
Cóż, moi drodzy, to nie są żarty
Wejść między pumy, lwy i lamparty.
Cóż, moi drodzy, to nie przelewki,
Tu trzeba męstwa pana Soczewki.
Więc pan Soczewka tak rzekł z humorem:
- Jestem filmowym operatorem,
TÅ‚uszczu mam w ciele zapas nieznaczny,
Sądzę, że raczej nie jestem smaczny,
W przeciwnym razie lew by mnie zżarł już.
Więc do roboty. Oto scenariusz...

Film rozpoczniemy wielkÄ… paradÄ…:
Na nosorożcu dwa strusie jadą
I tytuł filmu trzymają w dziobach,
Za nimi kroczÄ… lwy nasze oba,
Następnie tygrys i dwie pantery.
ProszÄ™. Ruszamy w stronÄ™ kamery...
Wolniej... Szczerzymy kły jak należy...
Nie, moi drodzy. StruÅ› nic nie szczerzy.
A teraz słonie... Czy mogę prosić?
Tylko nie kurzyć, nogi podnosić,
Tak... GÅ‚owy do mnie... TrÄ…by przy boku.

Lamparta damy w ogromnym skoku
O, nie. Przepraszam... Tak skacze Å‚ania...
Ja mam lamparta uczyć skakania?
Jeszcze raz proszę. Śmiało. No, co tam?
Dobrze. Następny jest hipopotam...
Prędzej... Nie wolno zostawać w tyle.
Teraz jest kolej na krokodyle,
Każdy krokodyl w obiektyw patrzy...
Głowy do góry... Tempo... Raz-dwa-trzy.
Dobrze. Następnie pumy... O pumie
Mówią, że puma nic nie rozumie
I rzeczywiście. Źle. Źle... Niestety...
Nie tak się chodzi. Wyprężyć grzbiety.
A teraz małpy... Sto albo dwieście...
Z życiem. Gromadą... Żwawo. I wreszcie
Ponad pochodem, jak pochód długi
W równych szeregach lecą papugi,
Wprost na obiektyw... Tylko z polotem...
Koniec... A teraz wszyscy z powrotem.
Tu pan Soczewka zatarł aż ręce:
- Ależ wspaniały film dziś nakręcę.

Zwierzęta mając chwilę spokoju
Pobiegły z wrzaskiem do wodopoju.
Nawet niektóre, jak krokodyle,
Siedziały w wodzie przez dłuższą chwilę.
A lew spoglądał na nie z wysoka,
Czuwał, nikogo nie spuszczał z oka,
Potrząsał groźnie kudłami grzywy
I pomrukiwał jak król prawdziwy.
Rzekł pan Soczewka do lwa na migi:
- Teraz filmować będę wyścigi.
Lew ryknął groźnie: - Stawajcie w rzędzie,
Tu start jest, meta natomiast będzie
Tam... Przy ostatnim eukaliptusie.
Sygnał do biegu podadzą strusie,
A sędziowanie zlecam żyrafie,
Bo, prawdę mówiąc, ja nie potrafię.
Żyrafa taką długą ma szyję,
Że jako sędzia wszystkich pobije.

Szybko zwierzęta stanęły w rzędzie,
I oto wyścig wnet się odbędzie.
Już pan Soczewka odbiegł pół mili,
Patrzy... Przymierza... Sprawdza... Po chwili
Dał umówiony znak pan Soczewka,
Mignęła z ptasich piór chorągiewka
I wielki ruch się zrobił na starcie.
ÅšmigajÄ… w skokach nogi lamparcie,
Tygrys panterÄ™ wyprzedza w biegu,
A nosorożec w jednym szeregu
Z hipopotamem i krokodylem
Pędzi, zostając raz po raz w tyle,
I znowu pędzi, i znowu goni;
Z łomotem biegnie dwanaście
Trąby do góry mają zadarte,
Już się zrównają wkrótce z lampartem,
Już wyprzedziły go o pół głowy
Bieg ich spokojny, równy, miarowy,
A tygrysowi ogon już zwisa,
Już prześcignęły słonie tygrysa.
Jeszcze pantera... I ona przecie
Musiała odpaść. Już są na mecie,
Wszystkie dwanaście... Słonie wygrały.
Wygrały słonie. Wynik wspaniały.
Więc zatrąbiły głośno na trąbach,
A tu żyrafa wpada jak bomba
Z gratulacjami. I już po chwili
Wieńczy każdego wieńcem z daktyli.

Jedynie lampart zły i ponury
Obgryza sobie do krwi pazury,
I przed słoniami w krzakach się chowa;
Przegrałem wyścig, psia kość słoniowa.
Gdy pan Soczewka chwilÄ™ odpoczÄ…Å‚,
Znowu do pracy wziÄ…Å‚ siÄ™ ochoczo
I zanim skończył jeść swój ananas,
Dał znak, wołając głośno: - Czas na nas.
Na plan. Już późno... Jeszcze naprędce
Ostatnią scenę tylko nakręcę.
Otóż chcę zrobić z was piramidę,
Bardzo wysoką. O zakład idę,
Że tego dotąd w filmach nie mamy.

ProszÄ™, tu stanÄ… hipopotamy
Dwa obok siebie. A lew nasz srogi
Na dwóch ich grzbietach oprze swe nogi.
Hop! Dla lwa sÄ… to rzeczy powszednie,
O, tu dwie tylne, a tu dwie przednie.
Åšwietnie... Kto teraz? Trudno mi orzec...
Wiem... na lwa musi wejść nosorożec,
Małpy pomóżcie, bo to niezdara.
Na nosorożcu tygrysów para
Stanie, Å‚apami o siebie wsparta.
Brawo! PoproszÄ™ teraz lamparta...
Na łbach tygrysów lampart się wspiera,
A na lamparta wskoczy pantera.
Skok był wspaniały. Te rzeczy cenię...
Chwileczka... Dobrze... Robię zbliżenie...
PraszÄ™, by wszyscy spokojnie stali,
Bo piramida mi siÄ™ zawali.
Następne zwierzę wejdzie na wieżę...

Jeszcze chwileczka... Zaraz przymierzÄ™...
O, nie. Tu nie ma miejsca dla słoni,
Proszę stąd odejść. Niech słoń odsłoni.
Wiem, już... Dwie małpy wejdą z tej strony
Na grzbiet pantery... spuszczÄ… ogony...
Tych małp niech inna znów się uczepi,
Za mało... Jeszcze... Tak będzie lepiej...
Ogon za ogon, ręce za ręce,
Jeszcze ze cztery, ale nie więcej...
Świetnie... Po prostu żywa girlanda.
Teraz żyrafa szyję na plan da,
Druga z tej strony... Do góry głowa...
Niech się rozhuśta małpa końcowa
I niech za szyję złapie żyrafę...
No... Dobrze poszło szczęśllwym trafem...
Brawo... Na szczycie tej wieży jeszcze
JakÄ…Å› papugÄ™ barwnÄ… umieszezÄ™.
Teraz uwaga i równowaga,
FilmujÄ™...
Tutaj ścisłość ...