BRZECHWA JAN

Title:KANATO
Subject:POETRY Scarica il testo







Jan Brzechwa

KANATO


.o000o.



W pociągu ścisk, w pociągu tłok,
Już się zakończył szkolny rok
I na wakacje jedzie dziatwa,
Lecz z wakacjami rzecz niełatwa,
Bo ten pojechać chce nad morze,
A ów nad morzem być nie może;
Ten chciałby w góry po raz wtóry,
Ale mu właśnie szkodzą góry.
Są jeszcze pola, zieleń lasu,
Jeziora, rzeki... Nie trać czasu!
W końcu znalazłeś się w przedziale,
Lokomotywa już ospale
Wypuszcza dyn, ruszają tłoki
I jedziesz, jedziesz w świat szeroki!

"Gdzie sÄ… walizki? Jednej brak!"
"A ta nie nasza?" "Ależ tak!"
"Czyja to teczka? Pan troszeczkÄ™
Zechce posunąć swoją teczkę."
"Gdzie nasze miejsca? Wprost nie sposób!
W jednym przedziale tyle osób..."
"Przepraszam, tutaj pan ten siedział..."
"Józefie, chodż, to inny przedział..."
"Mamusiu, pić!" "Tam była woda,
Przepraszam, może pan mi poda..."
"Otworzyć okna? Ja otworzę..."
"Tu jeszcze dziecko usiąść może..."
"Gdzie klucze? Czyś ty nie brał kluczy?..."
A pociÄ…g sapie, dudni, huczy,
A pociąg pędzi, pędzi w świat.
Nareszcie każy jakoś siadł,
Więc przede wszystkim czworo dzieci:
Helenka, RyÅ› i Henio trzeci,
A czwatry Jurek, brat przyrodni.
"Czy nie jesteście jeszcze głodni?"
"A co dziÅ› mamy do jedzenia?"
"Bułeczki z szynką są dla Henia,
A dla was jajka i kotlety."
Tu ojciec wyjrzał zza gazety,
Inni się także poruszyli,
Wyjęli żywność i po chwili
Podróżni, jakby od niechcenia,
Wzięli się wszyscy do jedzenia.

Kołysze kół miarowy stuk,
I wkrótce sen podróżnych zmógł.
A gdy znużeni ludzie zasną,
Nie czują tego, że jest ciasno,
Nie słyszą krzyków konduktora,
A tu wysiadać właśnie pora.
Zerwał się ojciec, zbudził matkę,
A matka dzieci swych gromadkÄ™,
Przed okno wyrzucają bagaż.
"Dlaczego, Heniu, nie pomagasz?"
"Helenko, szukaj kapelusza!"
"Chodź, Jurku, pociąg zaraz rusza!"
"Pilnujcie Rysia! Koc zabierzcie!"
"Gdzie Henio? Prędzej! No, nareszcie!..."

A więc wakacje! Piękny czas!
W oddali widać siny las,
Gdzie pełno jagód i poziomek,
A w słońcu stoi mały domek.
Tu państwo Solscy po raz trzeci
Spędzają lato z czworgiem dzieci.
Pan Solski, jeżdżąc raz po kraju,
Ten domek spostrzegł i wynajął,
Bo tu co rok odpocząć może,
Bo tutaj z okna widać morze,
Jego przypływy i odpływy.
Dla dzieci tu jest raj prawdziwy!
Przy drodze sklep i młyn nad rzeką,
I wieÅ› rybacka niedaleko.

Tu pani Solaska ma swój sad,
I sadzi w nim od paru lat
Gatunek drzew nie spotykany.
Inżynier Solski kreśli plany,
Rysuje szkice, mierzy, liczy,
Bo jest warszawskim budowniczym
I - jak to często u nas bywa -
Przy pracy właśnie odpoczywa.
A dzieci? Dzieci ledwo wstanÄ…,
Już biegną drogą dobrze znaną
Do lasu, w groźne, ciemne gąszcze,
Gdzie brzęczą muchy i chrabąszcze
I dokąd poprzez mur zarośli
Nie mogą dostać się dorośli.

Tam w gęstwinie drzew panuje mrok,
Tam, gdzie postawić tylko krok,
Przeróżne dziwy widać z bliska:
Można więc podejść do mrowiska,
Można podpatrzeć, jak z pagórka
W dół ześlizguje się jaszczurka,
A obok tuż wiewiórka zwinnie
Wbiega po pniu, jak kot po rynnie
Śpi jeż zaszyty w liście suche,
ZÅ‚y pajÄ…k czai siÄ™ na muchÄ™,
Tu dzięcioł puka w korę buka,
Gdzie indziej znależć można żuka,
A tam kukułka znowu kuka,
Lecz jej nie wierzcie, bo oszuka.

Gdy się zapuścić głębiej w las,
Jest miejsce, dokąd żaden z was,
Chociaż się uczył geografii,
Na pewno dotrzeć nie potrafi.
A szkoda, bo tam jest polana
Przez starszych dotÄ…d nie zbadana,
Jest wielka dziupla w starym dębie,
A od niej, gdy się spuścić głębiej,
Prowadzą długie korytarze
Do wydm piaszczystych i na plażę.
Tak twierdzi Henio. Lecz nikt nie wie,
Co jest naprawdÄ™ w starym drzewie.
Pod wodzÄ… Henia na polanie
Rozbili obóz swój "Indianie."
Wódz się nazywa Dzielny Żuk,
Za wodzem Jurek nosi Å‚uk
I ma na imię Orzeł Płowy,
Helenka zwie się Skrzydło Sowy,
A Ryś, choć jeszcze bardzo mały,
Otrzymał imię Krwawej Strzały.
gdy raz na obiad była kura,
Henio pozbierał kurze pióra
I umocował je na głowie,
Jak wykle robiÄ… to wodzowie.
Jeszcze wynalazł wśród zabawek
CoÅ›, co udaje tomahawek,
I dziś wymaga od rodzeństwa
Czci i ślepego posłuszeństwa.

Wódz ma dopiero dziesięć lat,
A jednak idąc w ojca ślad
Buduje miasto na polanie,
By mogli mieszkać w nim "Indianie."
Obmyślił wszystko należycie
I wyrysował plan w zeszycie,
Potem przez kilka dni wytrwale
Wymierzał teren, wbijał pale,
Oznaczał sznurkiem ogrodzenia
I napisami na kamieniach
Zaznaczał place i ulice.
Do pnie przywiązał zaś tablicę
Z napisem: MIASTO INDIAN POLSKICH
WZNIESIONE PRZEZ RODZEŃSTWO SOLSKICH.

Poprzez polanę strumyk biegł,
Wódz nad strumykiem stojąc rzekł:
"Popatrzcie, oto nasza rzeka!
Tutaj nas wielka praca czeka,
Bo choć ta rzeka niejest długa,
Musi na rzece być żegluga.
Jeśli mi cały szczep pomoże,
Stąd wypłyniemy aż na morze.
Ja stanÄ™ sam na czele floty!
Niech ojciec da nam ze sto złotych,
A wnet popłynie łódź indiańska
Aż do Szczecina, aż do Gdańska
I przemierzymy wszystkie morza
Tak, jak to czyni ŤDar Pomorzať."

I mówił dalej Dzielny Żuk:
"Tutaj położyć trzeba bruk,
Bo tutaj będzie Plac Zwycięstwa.
Na lewo, tam gdzie krzaków gęstwa,
Będzie nasz rejon przemysłowy...
Innymi słowy, Orzeł Płowy
Narzędzia swoje tu przyniesie,
I urzÄ…dzimy warsztat w lesie.
Bardziej na zachód, przy tym dębie
Będzie coś niby jak Zagłębie,
Czyli kopalnie oraz huty.
Będziemy kopać tam dopóty,
Dopóki kopać nam wypadnie,
By zbadać, co jest w dziupli na dni.
Na wzgórzu, na północo-wschód,
Gdzie położyłem wczoraj drut,
Wybudujemy radiostacjÄ™,
Bo chyba mi przyznacie racjÄ™,
Że wódz bez radia nic nie znaczy,
I że nie może być inaczej."

"Ma słuszność! - krzyknął Orzeł Płowy -
Radio być musi. Nie ma mowy!
Dasz oszczędności swe, Helenko!"
"Nie dam..." - Helenka rzekła cienko.
Wódz słuchał groźny i surowy:
"Nie dasz, to skalp ci zedrę z głowy!"
Helenka aż pobladła z trwogi:
"Już dam, lecz nie bądź taki srogi."

I mówił dalej Dzielny Żuk:
"Tam na południu, gdzie ten buk,
Stanie Muzeum Narodowe.
Mamy pocztówki kolorowe,
Muszelki, znaczki, fotografie...
Już ja urządzić to potrafię.
Tam, gdzie deska leży, z czasem
Wybudujemy własną trasę
Na wzór W-Z, co jest w Warszawie,
I to by było wszystko prawie."
"A port gdzie? - spytał Orzeł Płowy. -
O tym nie było dotąd mowy!"
Rzekł Dzielny Żuk: "Nie będę przeczył,
Port... zbudujemy! Wielkie rzeczy..."
"I ja mam także jedną myśl! -
Zawołał nagle mały Ryś. -
Musimy zoo mieć tak samo,
Bo dokąd będę chodził z mamą?"

Krzyknęli wszyscy: "Racja! Zgoda!"
I Dzielny Żuk z powagą dodał:
"Tak, zoo będzie tam, na lewo,
Gdzie leży to złamane drzewo.
Z palików zrobi się sztachety,
Tylko nam zwierzÄ…t brak, niestety!"
"Jest kret! To nasza zdobycz świeża."
"Ja obiecuję przynieść jeża!"
"A Jurek?" "Ja - zawołał Jurek -
Nałapię żabek i jaszczurek!"

Już lato w pełni. W znojny dzień
Choć człowiek nawet nie jest leń,
Od pracy stroni. Słońce praży,
Więc państwo Solscy są na plaży,
A razem z nimi dzieci czworo.
Morze jest ciche jak jezioro
I taka dzisiaj ciepła woda,
Że z wody wyjść po prostu szkoda.
Pan Solski Henia uczy pływać,
Helenka woli odpoczywać,
RyÅ› zbiera muszle, a w oddali
Łódka kołysze się na fali.

To Jurek z matką. I cóż więcej?
Szczęśliwy, piękny wiek dziecięcy!
Na obiad wreszcie przyszedł czas.
"Idziemy już, wołają nas!
Czy towarzystwo jest gotowe?
Rysiu, weź majtki kąpielowe!
Chodźcie, pójdziemy koło młyna."
Szybko zebrała się rodzina -
MajÄ… do domu niedaleko -
Oto już sklep i młyn nad rzeką,
Uśmiecha się uprzejmie młynarz...
Czy młyn ten sobie przypominasz?
Helenka z matkÄ… idÄ… pierwsze,
Henio ugania się za świerszczem,
A Jurek wszystkim figle płata...
Wesołe dni, szczęśliwe lata!

Ze smakiem każdy obiad zjadł,
I można znowu ruszyć w świat,
Więc niecierpliwiąc się ogromnie
Zawołał wódz: "Indianie, do mnie!"
I po kolana brodzÄ…c w chwastach
Do indiańskiego poszli miasta.
WychodzÄ…c, Henio po kryjomu
Mała siekierkę zabrał z domu
I rzekł, gdy przyszli na polanę:
"Będziemy rąbać dąb na zmianę!
Ja pierwszy zacznę, drzewo zgnębię,
Bo muszę wiedzieć, co jest w dębie,
I co siÄ™ wewnÄ…trz dziupli dzieje.
Sił nam wystarczy, mam nadzieję!"

Gdy wódz uderzył pierwszy raz,
Żałosnym echem rozbrzmiał las.
Kiedy uderzył po raz drugi,
Rozległ się w lesie lament długi.
Kiedy uderzył po raz trzeci,
Trzasnęła kore - patrzą dzieci -
Powstała w dębie mała dziurka,
Z dziurki wychyla siÄ™ jaszczurka,
Lecz nie zwyczajna, wiedzcie o tym!
Na niej czapraczek szyty złotem,
Nóżki w trzewiczkach z miękkiej skórki,
I Å‚uska nie jak u jaszczurki,
Jeno ze srebra, co siÄ™ mieniÄ…c,
Brzęczy jak mały srebrny pieniądz.

Tym razem Dzielny Żuk się zląkł,
Siekiera mu wypadła z rąk,
Patrzy i oczom swym nie wierzy.
Na jego miejscu, bądźmy szczerzy,
My byśmy także się zdziwili.
Wódz opanował się po chwili,
Skinął na "Indian" i rzekł szeptem:
"Nie przewidziałem tego przedtem,
Że w dziupli będzie właśnie ona.
Popatrzcie, jaka wystraszona,
Trzeba ją złapać, nim ochłonie."
I... delikatnie wziął ją w dłonie.
Jaszczurka drżała z przerażenia,
PatrzÄ…c nieufnie w oczy Henia.

I nagle rozległ się jej głos:
"Żałosny los, nieszczęsny los...
Żyłam sto lat w stuletnim dębie,
A jednak dotąd nikt w obrębie
Mojego dępu nie przebywał
I snu mojego nie przerywał."
Dzieci słuchały tej przemowy
Z zapartym tchem. Już zmierzch lipcowy
Pogłębiał mroczne cienie lasu.
Jurek się zbliżył bez hałasu
I nad jaszczurką schylił głowę,
By lepiej słyszeć jej przemowę,
Ona zaś rzekła tak to Jurka:

"Jestem jaszczurka ...