BRZECHWA JAN

Title:AKADEMIA PANA KLEKSA
Subject:POETRY Scarica il testo


 Jan Brzechwa
AKADEMIA PANA KLEKSA

Ta oraz inne bajki
Niezwykła opowieść Mateusza
Osobliwości pana Kleksa
Nauka w Akademii
Kuchnia pana Kleksa
Moja wielka przygoda
Fabryka dziur i dziurek
Sen o siedmiu szklankach
Anatol i Alojzy
Historia o księżycowych ludziach
Sekrety pana Kleksa
Pożegnanie z bajką



TA ORAZ INNE BAJKI
Nazywam się Adam Niezgódka, mam dwanaście lat i już od pół roku jestem w
Akademii pana Kleksa. W domu nic mi się nigdy nie udawało. Zawsze
spóźniałem się do szkoły, nigdy nie zdążyłem odrobić lekcji i miałem
gliniane ręce. Wszystko upuszczałem na podłogę i tłukłem, a szklanki i
spodki na sam mój widok pękały i rozlatywały się w drobne kawałki, zanim
jeszcze zdążyłem ich dotknąć. Nie znosiłem krupniku i marchewki, a właśnie
codziennie dostawałem na obiad krupnik i marchewkę, bo to pożywne i
zdrowe. Kiedy na domiar złego oblałem atramentem parę spodni, obrus i nowy
kostium mamy, rodzice postanowili wysłać mnie na naukę i wychowanie do
pana Kleksa. Akademia mieści się w samym końcu ulicy Czekoladowej i
zajmuje duży trzypiętrowy gmach, zbudowany z kolorowych cegiełek. Na
trzecim piętrze przechowywane są tajemnicze i nikomu nie znane sekrety
pana Kleksa. Nikt nie ma prawa tam wchodzić, a gdyby nawet komuś zachciało
się wejść, nie miałby którędy, bo schody doprowadzone są tylko do drugiego
piętra i sam pan Kleks dostaje się do swoich sekretów przez komin. Na
parterze mieszczą się sale szkolne, w których odbywają się lekcje, na
pierwszym piętrze są sypialnie i wspólna jadalnia, wreszcie na drugim
piętrze mieszka pan Kleks z Mateuszem, ale tylko w jednym pokoju a
wszystkie pozostałe są pozamykane na klucz.
Pan Kleks przyjmuje do swojej Akademii tylko tych chłopców. których
imiona, zaczynajÄ… siÄ™ na literÄ™ A, bo - jak powiada - nie ma zamiaru
zaśmiecać sobie głowy wszystkimi literami alfabetu. Dlatego też w Akademii
jest czterech Adamów, pięciu Aleksandrów, trzech Andrzejów, trzech
Alfredów, sześciu Antonich, jeden Artur, jeden Albert i jeden Anastazy,
czyli ogółem dwudziestu czterech uczniów. Pan Kleks ma na imię Ambroży, a
zatem tylko jeden Mateusz w całej Akademii nie zaczyna się na A. Zresztą
Mateusz nie jest wcale uczniem. Jest to uczony szpak pana Kleksa. Matuesz
umie doskonale mówić, posiada jednak tę właściwość, że wymawia tylko
końcówki wyrazów, nie zwracając uwagi na ich początek. Gdy na przykład
Mateusz odbiera telefon, odzywa siÄ™ zazwyczaj:
- OszÄ™, u emia ana eksa!
Oznacza to:
- ProszÄ™, tu Akademia pana Kleksa.
Oczywiście, że obcy nie mogą go wcale zrozumieć, ale pan Kleks i jego
uczniowie porozumiewajÄ… siÄ™ z nim doskonale. Mateusz odrabia z nami lekcje
i często zastępuje pana Kleksa w szkole, gdy pan Kleks idzie łapać motyle
na drugie śniadanie.
Ach, prawda! Byłbym całkiem zapomniał powiedzieć, że nasza Akademia mieści
się w ogromnym parku, pełnym rozmaitych dołów, jarów i wąwozów, i otoczona
jest wysokim murem. Nikomu nie wolno wychodzić poza mur bez pana Kleksa.
Ale ten mur nie jest to mur byle jaki. Po tej stronie, która biegnie
wzdłuż ulicy, jest zupełnie gładki i tylko pośrodku znajduje się duża
oszklona brama. Natomiast w trzech pozostałych częściach muru mieszczą się
długim nieprzerwanym szeregiem jedna obok drugiej żelazne furtki,
pozamykane na małe srebrne kłódeczki.
Wszystkie te furtki prowadzą do rozmaitych sąsiednich bajek, z którymi pan
Kleks jest w bardzo dobrych i zażyłych stosunkach. Na każdej furtce jest
tabliczka z napisem wskazującym, do której bajki prowadzi. Są tam
wszystkie bajki pana Andersena i braci Grimm, bajka o dziadku do orzechów,
o rybaku i rybaczce, i wilku, który udawał żebraka, o sierotce Marysi i
krasnoludkach, o Kaczce-Dziwaczce i wiele, wiele innych. Nikt nie wie
dokładnie, ile jest tych furtek, bo kiedy je zacząć liczyć, nie można się
nie pomylić i po chwili nie wiadomo już, co się naliczyło przedtem. Tam
gdzie powinno być dwanaście, wypada nagle dwadzieścia osiem, a tam gdzie
zdawałoby się, że jest dziewięć, wypada trzydzieści jeden albo sześć.
Nawet Mateusz nie wie, ile jest tych bajek, i powiada, że "oże o, a oże
eście", co znaczy, że może sto, a może dwieście.
Kluczyki od furtek przechowuje pan Kleks w dużej srebrnej szkatule i
zawsze wie, który z nich do której kłódki pasuje. Bardzo często pan Kleks
posyła nas do różnych bajek po sprawunki. Wybór przeważnie pada na mnie,
bo jestem rudy i od razu rzucam siÄ™ w oczy. Pewnego dnia, gdy panu
Kleksowi zabrakło zapałek, zawołał mnie do siebie, dał mi złoty kluczyk na
złotym kółku i powiedział:
- Mój Adasiu, skoczysz do bajki pana Andersena o dziewczynce z zapałkami,
powołasz się na mnie i poprosisz o pudełko zapałek.
Ogromnie uradowany poleciałem do parku i nie wiedząc zupełnie, w jaki
sposób, trafiłem od razu do właściwej furtki. Za chwilę już znalazłem się
po drugiej stronie. Oczom moim ukazała się ulica jakiegoś nie znanego
miasta, po której snuło się mnóstwo ludzi. I nawet padał śnieg, chociaż po
naszej stronie było w tym czasie lato. Wszyscy przechodnie trzęśli się z
zimna, którego ja wcale nie odczuwałem, i nie spadł na mnie ani jeden
płatek śniegu.
Kiedy tak stałem zdziwiony, zbliżył się do mnie jakiś starszy siwy pan,
pogłaskał mnie po głowie i rzekł z uśmiechem:
- Nie poznajesz mnie? Nazywam się Andersen. Dziwi cię, że tutaj pada śnieg
i mamy zimę, podczas gdy u was jest czerwiec i dojrzewają czereśnie.
Prawda? Ale przecież musisz, chłopcze, zrozumieć, że ty jesteś z zupełnie
innej bajki. Po co tutaj przyszedłeś?
- Przyszedłem, proszę pana, po zapałki. Pan Kleks mnie przysłał.
- Ach, to ty jesteś od pana Kleksa! - ucieszył się pan Andersen. - Bardzo
lubię tego dziwaka. Zaraz dostaniesz pudełko zapałek.
Po tych słowach pan Andersen klasnął w dłonie i po chwili zza rogu ukazała
się mała zziębnięta dziewczynka z zapałkami. Pan Andersen wziął od niej
jedno pudełko i podał mi je mówiąc:
- Masz, zanieś to panu Kleksowi. I przestań płakać. Nie lituj się nad tą
dziewczynką. Jest ona biedna i zziębnięta, ale tylko na niby. Przecież to
bajka. Wszystko tu jest zmyślone i nieprawdziwe.
Dziewczynka uśmiechnęła się do mnie, skinęła mi ręką na pożegnanie, a pan
Andersen odprowadził mnie z powrotem do furtki.
Kiedy opowiedziałem chłopcom o mojej przygodzie, wszyscy mi bardzo
zazdrościli, że poznałem pana Andersena.
Później chodziłem do różnych bajek bardzo często w rozmaitych sprawach: a
to trzeba, było przynieść parę butów z bajki o kocie w butach, a to znów w
sekretach pana Kleksa pojawiły się myszy i trzeba było sprowadzić samego
kota albo kiedy nie było czym zamieść podwórka, musiałem pożyczyć miotły
od pewnej czarownicy z bajki o Łysej Górze.
Natomiast było i tak, że pewnego pięknego dnia zjawił się u nas jakiś obcy
pan w szerokim aksamitnym kaftanie, w krótkich aksamitnych spodniach, w
kapeluszu z piórem i kazał zaprowadzić się do pana Kleksa.
Wszyscy byliśmy ogromnie zaciekawieni, po co ten pan właściwie przyszedł.
Pan Kleks długo z nim rozmawiał szeptem, częstował go pigułkami na porost
włosów, które sam miał zwyczaj nieustannie łykać, a potem, wskazując na
mnie i na jednego z Andrzejów rzekł:
- Słuchajcie, chłopcy, ten pan, którego tu widzicie, przyszedł z bajki o
śpiącej królewnie i siedmiu braciach. Otóż dwaj spośród nich poszli
wczoraj do lasu i nie wrócili. Sami rozumiecie, że w tych warunkach bajka
o śpiącej królewnie i siedmiu braciach nie może się dokończyć. Dlatego też
wypożyczam was temu panu na dwie godziny. Tylko pamiętajcie, macie wrócić
na kolacjÄ™.
- Acja ędzie ed óstą! - zawołał Mateusz, co miało oznaczać, że kolacja
będzie przed szóstą.
Poszliśmy razem z owym panem w aksamitnym ubraniu. Dowiedzieliśmy się po
drodze, że jest on jednym z braci śpiącej królewny i że my również
będziemy musieli ubrać się w taki sam aksamitny strój. Zgodziliśmy się na
to chętnie, obaj byliśmy ciekawi widoku śpiącej królewny. Nie będę
rozpisywał się tutaj na temat samej bajki, bo każdy ją na pewno zna. Muszę
jednak powiedzieć, że za udział w bajce śpiąca królewna po przebudzeniu
się zaprosiła mnie i Andrzeja na podwieczorek. Nie wszyscy pewno wiedzą,
jakie podwieczorki jadają królewny, a zwłaszcza królewny z bajek. Przede
wszystkim więc lokaje wnieśli na tacach ogromne stosy, ciastek z kremem, a
prócz tego sam krem na dużych srebrnych misach. Każdy z nas dostał tyle
ciastek, ile tylko chciał. Do ciastek podano nam czekoladę, każdemu po
trzy szklanki naraz, a w każdej szklance po wierzchu pływała ponadto
czekolada w kawałkach. Na stole na dużych półmiskach leżały marcepanowe
zwierzÄ…tka i lalki oraz marmoladki, cukierki i owoce w cukrze. Wreszcie na
kryształowych talerzach i wazach ułożone były winogrona, brzoskwinie,
mandarynki, truskawki i rozmaite inne owoce oraz przeróżne gatunki lodów w
czekoladowych foremkach.
Królewna uśmiechała się do nas i namawiała, abyśmy jedli jak najwięcej, bo
żadna ilość nam nie zaszkodzi. Przecież wiadomo, że w bajkach nigdy nie
choruje się z przejedzenia i że jest zupełnie inaczej niż w
rzeczywistości. Schowałem do kieszeni kilka foremek z lodami, aby je
zanieść kolegom, ale lody się rozpuściły i kapały mi po nogach. Całe
szczęście, że nikt tego nie zauważył.
Po podwieczorku królewna kazała zaprząc parę kucyków do małego powozu i
towarzyszyła nam aż pod sam mur Akademii pana Kleksa.
- Kłaniajcie się ode mnie panu Kleksowi - powiedziała na pożegnanie - i
poproście go, żeby przyszedł do mnie na motylki w czekoladzie.
A po chwili dodała:
- Tyle słyszałam o bajkach pana Kleksa. Będę je musiała koniecznie ...